System operacyjny można kochać, nienawidzić lub po prostu używać, i tak samo użytkowników tychże systemów podzielić możemy zasadniczo na trzy grupy. Tych którzy go kochają jak Irlandię, do tego stopnia, że skłonni są oddać za niego życie. Grupa ta charakteryzuje się bezkrytycznym stosunkiem do swego pupila, choćby nie wiem jaki marudny i fochliwy przy tym był, zawieszał się non stop i częstował co rusz niebieskimi ekranikami, znanymi w świadku informatycznym jako blue screens of death (niebieskie ekrany śmierci). Druga grupa to tak zwani zwykli, szarzy zjadacze chleba. Dla nich system to tylko "coś", dokładnie nie wiadomo co. Wiadomo tylko, że sobie gdzieś w komputerze siedzi i to w zasadzie tyle, jeżeli chodzi o ich uświadomienie w tym konkretnym temacie. Nie interesuje ich to specjalnie, ma działać i to wszystko, nieważne jak to się dzieje i na jakich zasadach określone operacje są przeprowadzane. Kiedy jest źle narzekają jaki to świat niesprawiedliwy, bo tata nie może obejrzeć transmisji z zawodów rzutu beretem, a mama przyjąć świeżutkiej porcji ploteczek dotyczących pożycia intymnego Dody i Radka. Kiedy jest dobrze natomiast wspomniana grupa jest zadowolona, wychodzi do pracy z uśmiechem na twarzy i może pracować wydajnie, wyrabiając przy tym bez trudu 120% normy. Sprawność systemów operacyjnych jest więc pośrednio gwarantem dynamicznego wzrostu PKB i jawnie przyczynia się do rozwoju gospodarczego (i mentalnego przy okazji) kraju. Pamiętajmy o tym. Trzecia grupa to w moim odczuciu takie zagubione owieczki. Otóż są to osobnicy na każdym kroku przeklinający system, na którym przyszło im pracować. Najśmieszniejsze jest to, że dniami całymi potrafią ciskać myszą po ścianach i wylewać gorące napoje na klawiaturę, ale z jakiś przyczyn, znanych tylko im, systemu zmienić nie chcą, nie mają na to czasu, albo... nie potrafią? Trwają tak i trwają, boją się nowych wyzwań, czym niewątpliwie jest instalacja nowego, nieznanego OSa i jego odpowiednie skonfigurowanie, aby służył jak najlepiej i cieszył wzrok. Słowem, przyzwyczajenie bierze górę nad możliwością rozszerzania własnych horyzontów.
W wynurzeniach tych skupić się chciałem głównie na pierwszej wymienionej przeze mnie grupie, nazwijmy ich fanatykami. Gdzie ich możemy spotkać i w jaki sposób ich odróżnić od reszty gawiedzi porozsiewanej po sieci? Znaleźć ich można praktycznie wszędzie, ale ich ulubionym środowiskiem bytowania, gdzie czują się jak ryby w wodzie, są bez wątpienia różne fora i listy dyskusyjne. Gdyby jeszcze skoncentrowali swoje siły w jednym miejscu i tam oddawali cześć swoim bożkom, ale nie, nic bardziej mylnego... formują się w anonimowe grupy uderzeniowe i jak partyzanci zatruwają życie bogu ducha winnym ofiarom, czy sobie tego życzą, czy nie. Wybierają najczęściej miejsca zdominowane przez sympatyków konkurencyjnego rozwiązania. I tak, fani Windowsa atakują Linuksiarzy, a ci nie pozostają im dłużni, fani płonącego liska rzucają kłody pod nogi tym, którzy umiłowali sobie jedyną słuszną przeglądarkę, służącą do przeglądania Internetu z komputera i na odwrót - jak to żartują między sobą przeciwnicy giganta z Redmond, a raczej przeglądarki, która wyszła spod palców tamtejszych programistów. Jak świat światem w historii zaznaczały się różne waśnie, ale litości, to czy ktoś używa takiej, a nie innej przeglądarki lub systemu, to powód do bluzgania w jego kierunku, czy wyśmiewania się i używania przy tym określeń typu "Ciemnogród" czy zacofanie? Wszyscy doskonale wiemy o tym, że w społeczeństwie, w którym żyjemy, w toku ewolucji (a może od początku) zawieruszyła się gdzieś umiejętność akceptacji szeroko pojętej inności. Jak widać w tym cyfrowym świecie nie ma odstępstwa od tej nieciekawej i szkodzącej nie tylko samym "odmieńcom" reguły, a szkoda.
W dobie informatyzacji, gdzie w większości domów znaleźć możemy komputer, który nie jest już jak dawniej oznaką luksusu, a koniecznością i zwykłym sprzętem (no może kurzy się ciut bardziej) jak lodówka czy sokowirówka, społeczeństwo jest coraz bardziej "multimedialnie uświadomione". Połączenie Internetowe również zakładane jest coraz częściej. "Dzięki temu" nie brak w sieci malkontentów i napinaczy wszelakich, co więcej, grupa ta sukcesywnie się rozrasta i niczym plaga szczurów zalewa dziewiczy teren, jakim do tej pory były pewne fora czy serwisy społecznościowe. Dawniej na komunię dzieci dostawały zegarki, teraz jest inaczej, zdecydowanie gorzej dla normalnych ludzi. Babcia zamiast czasomierza, czy lśniącego roweru sprezentuje przecież takiemu "komuniście" Neostradę i opłaci abonament z góry na dwa lata. Tak właśnie rodzą się popularne "dzieci Neostrady", tak znienawidzone w środowisku internetowym. Potem my, ludzie poszukujący w światowej pajęczynie spokoju, swojego cichego konta, upragnionej oazy musimy opędzać się jak od much od takich zawziętych małych trolli, którzy z nudów chyba, tylko i wyłącznie uwielbiają zatruwać innym życie, mając przy tym niezłą uciechę i znajdując tą drogą sposób zabicia czasu, który posiadają w nadmiarze, a zamiast poświęcić go na naukę, marnotrawią oddając się innym sprawom.
Nic to, jakoś by się jeszcze przeżyło te ciężkie czasy, ale jednej rzeczy zdzierżyć nie potrafię. Nóż mi się w kieszeni otwiera, kiedy na własnym podwórku muszę oglądać te straszne rzeczy. Między innymi czytać pod artykułami prowokujące komentarze ludzi, po których od progu "widać, słuchać i czuć", że nie mają pojęcia o czym piszą. Sytuacja: na głównej stronie ukazuje się news traktujący o odkryciu luki w zabezpieczeniach Windows. Co robią fanatycy? Ano wspominają o niemalże 100-procentowym bezpieczeństwie Linuksa, o czym nawet taki ignorant jak ja wie, że jest stekiem pobożnych życzeń, które z rzeczywistością mają tyle wspólnego co słoń ze słoniną. I kiedy napiszesz takiemu, że "nie ma racji", zostaniesz, albo obrzucony lawiną mało wyszukanych i alternatywnie inteligentnych jobów, albo co gorsze... napinacz przyprowadzi koleżków. Cała ta sytuacja przypomina tak trochę słynne wyprawy krzyżowe, które miały na celu nawracanie niewiernych. Pogan utożsamiam z użytkownikami "okienek", natomiast Krzyżowcy to bez wątpienia fanatycy alternatywnych rozwiązań.
Wspomniane płaszczyzny nie są jedynymi miejscami bojów ludzi, posiadających w swoim majątku alternatywne rozwiązania z jednej grupy produktów. Z racji tej, że znajdujemy się na portalu traktującym o szeroko pojętym IT, nie będę tu pisał o walce proszków do prania, czy jogurtów, chociaż pojedynek Omo vs Vizir, czy Danone kontra Jogobella na pewno znalazłby wielu amatorów. Skupić się chciałem na branży sprzętowej. W tej dziedzinie mamy wielu graczy, ale w zasadzie waśnie mają miejsce głownie, jeżeli chodzi o konsole oraz odtwarzacze muzyczne. W pierwszej kategorii rywalizują amerykański XBox i japoński PlayStation. O ile same koncerny rywalizują na gruncie konkurencyjności swoich produktów, obniżając ich ceny, czy zdobywając coraz to lepszych wydawców gier i tytuły jakie wypuszczają, o tyle któż z Was nie był świadkiem sytuacji, kiedy użytkownicy tychże urządzeń prześcigają się w rywalizacji zwanej chyba tworzeniem coraz to bardziej żałosnych określeń, skierowanych do kontrrozmówców? Czy nie można by tak skupić się na czysto merytorycznych aspektach użytkowania konsoli, a zostawić gdzieś za sobą urazy z młodości, czy niesmak do konkretnej marki powstały w najbliższej przeszłości? Teraz czas na odtwarzacze. Kto z nas nie słyszał o iPod'ach? Być może jest jakaś garstka ludzi, która z domu wychodzi jedynie wyrzucić śmieci, w Internecie przegląda jedynie serwisy randkowe, a w TV przeskakuje po kanałach w poszukiwaniu telenowel. iPod to niemal żywa legenda i marzenie tłumów. Na tej arenie, stworzony przez Microsoft Zune, mający być alternatywą dla produktu Apple, choć radzi sobie nieźle, pewnie nigdy nie prześcignie swojego pierwowzoru. I tu powstaje kolejna furtka dla prześmiewców.
Zauważyliście, że w każdej z tych konfrontacji pojawia się, jako strona konfliktu, produkt spod znaku Microsoft? Ciekawe czy to dlatego, że wynalazki tej firmy są tak popularne, czy wzbudzają tak wiele skrajnych emocji, od sympatii poczynając, na nienawiści kończąc? A może i jedno i drugie? Naturalną rzeczą jest chyba posiadanie tak wielkiej ilości zagorzałych przeciwników. Mając taki odsetek rynku, gigant branży informatycznej liczyć się musi z falą niezadowolenia, zresztą tak samo często jak i euforii. Istnieje jakaś sensowna wypadkowa tych zjawisk? To wspomniani, zwykli użytkownicy komputerów. Wydaje mi się, że tych jest najwięcej i takich właśnie klientów życzyłaby sobie każda firma.